Jeśli zdecydujemy się na wyprawę do Moskwy z użyciem pociągu jako głównego środka transportu, istnieje relatywnie duże (bo stuprocentowe) prawdopodobieństwo, że trasa naszej podróży będzie przebiegała przez Brześć nad Bugiem. Ekspres do Moskwy, nieważne jakiej relacji, zatrzymuje się tam na kilka godzin, celem szybkiej zmiany podwozia na „to wschodnie”, o szerszym rozstępie pomiędzy kołami. Daje nam to średnio około trzech godzin wolnego czasu, który warto spożytkować na spacer po terytorium naszej wschodniej, młodszej siostrzyczki.
Nie darowałbym sobie do końca życia, gdybym zmarnował taką okazję. Nie zastanawiając się ani chwili, chwyciłem za aparat fotograficzny i ruszyłem w drogę. Już po piętnastu minutach dotarło do mnie, że znalazłem się w absolutnie innym świecie. Jakby czas się tu zatrzymał. Nie chcę przed wami, broń Boże, malować wypaczonego obrazu Białorusi i Białorusinów. Nie ujrzałem totalitarnej dyktatury, gdzie wszystko dzieje się wyłącznie pod lufami radzieckich karabinów. Nie widziałem rewolucji, tłamszenia wolności słowa, antysystemowych happeningów, narastającego napięcia w społeczeństwie. Nie widziałem też wiekopomnych czynów zakonspirowanych opozycjonistów. I to jest chyba najstraszniejsze, że przez blisko trzy godziny, nie ujrzałem tam właściwie nic.
Pierwszy rzut oka.
W piątkowy wieczór (około godziny 21), na ulicach nie uświadczyłem ani żywej duszy. Wśród jedenastu przechodniów, których minąłem w przeciągu 2,5-godzinnego spaceru, naliczyłem siedmiu milicjantów. Z prostego rachunku wynika, że minąłem nie więcej i nie mniej jak tylko czterech cywilów (w tym dwóch pijanych. Statystyka jest bezlitosna). Całe miasto jakby opustoszało. Na głównym prospekcie – żadnych znaków życia. Od czasu do czasu krajobraz urozmaicił zabłąkany samochód z rosyjską lub białoruską rejestracją. Bądź co bądź, Brześć (jak i poniekąd cała Białoruś) poszczycić się może doskonałą infrastrukturą. Jezdnie są twarde, równe, szerokie. Chodniki ozdobne. Czasem tylko tu i tam przetoczył się poruszony siłą wiatru kłębek kurzu, plastikowa butelka… Na ironię zakrawał odświętny wystrój głównego prospektu Brześcia. Na latarniach powiewały niezliczone ilości czerwono-zielonych flag. Jak widać, „wszyscy” szykują się do obchodów państwowego święta 3 lipca – rocznicy uzyskania niepodległości.
W „supermarkecie”.
Na studiach, prowadzący zajęcia niejednokrotnie stawiali tezy o odgórnej konstrukcji kapitalizmu na Białorusi (choćby na wzór Chiński). Paradoks ekonomii – wolny rynek zbudowany niejako przez państwo. Wszelkie wątpliwości zostają rozwiane, gdy dowiadujemy się że prawo popytu i podaży może stać na straży słusznej sprawy wspólnej!
Nic bardziej mylnego. Może i półki w Brzeskich sklepach niczym nie przypominały tych z fotografii wykonanych za głębokiej komuny w PRL. Nie było pustych regałów i kilometrowych kolejek. Nie było też jednak za bardzo w czym przebierać. Z każdego działu produktów (poza alkoholami, papierosami i napojami gazowanymi) mamy „do wyboru” po jednym danego produktu rodzaju. Jeśli chcemy kupić sobie np. makaron, nie uświadczymy makaronów firmy „Knorr” czy „Winiary” Makaron ma zasadniczo to do siebie, że jest jeden. To samo tyczy się reszty produktów spożywczych, chemicznych, higienicznych itp. Jedna guma do żucia (w 150 smakach), góra 3 rodzaje win, jedno mydło (w 15 odmianach), jeden szampon, jeden ketchup, wszystkie słodycze – jednej firmy. No i, marzenie młodego dzieciaka, który przed chwilą zaciągnął tu ojca: cola, fanta, sprite.
Mikroklimat dworca kolejowego.
W wielu punktach nie różnił się on niczym od dworców w Polsce. Nie zastanawialiście się kiedyś np., jak to jest, że służby miejskie czyszczą je dzień w dzień i pomimo to, zawsze zastajecie je brudne? Pani ekspedientka w sklepie z przekąskami nie specjalnie zwróciła uwagę na fakt, że przed sekundą jakiś klient złożył zamówienie. Co zabawne – w centralnym punkcie dworca władze wyeksponowały nowoczesny ekran telewizora, w którym co chwila ukazywały się praktyczne filmiki instruktażowe, np. z receptami na przepyszne domowe ciasto. Po środku wielkiej poczekalni porządku pilnowało pięciu policjantów. Nie do końca wiem po co. Trudno bowiem spodziewać się zamieszek na środku pustyni.
Refleksja.
Gdy wróciłem na peron, spytałem jednego z obeznanych w terenie Polaków, czemu na mieście jest tak pusto. Zaprzeczył stwierdzając, że Brzeskie bary tętnią życiem. Ile w Brześciu jest dobrych barów? Słyszałem o dwóch, ale nawet dziesięć nie byłoby w stanie wytłumaczyć tego, co ujrzałem w centrum. Bo cóż z tego, że prospekty są szerokie, skoro nie ma komu po nich spacerować. Co mi po wolności słowa, kiedy nie mam z kim rozmawiać. I po co w ogóle budować państwo, jeśli nikt nie będzie chciał z niego korzystać? Czy Białorusini boją się swoich władz, albo czy władza boi się Białorusinów? Nie. Oni po prostu z czasem nauczyli się harmonijnej koegzystencji. Białoruś jak znalazł pasuje do opisu Barucha Spinozy, sprzed kilkuset lat: To państwo o którym nie możemy powiedzieć, że jest w nim pokój, a jedynie, że nie ma w nim wojny.
Wczoraj był 3 lipca. Wolne władze Białorusi świętowały rocznicę uzyskania niepodległości. Nie pomimo narodu, ale za jego milczącym przyzwoleniem.